Przepraszałam ich tylko krótkim współczującym spojrzeniem skierowanym na ich poturbowaną sylwetkę.
Dobiegając do furtki czułam skutki mojego maratonu. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, oczy chciały mi wylecieć, mój oddech był tak nierównomierny, że możliwe iż wyzionę ducha. Lecz musiałam się dowiedzieć pewnych rzeczy.
-Co ty tu robisz? Stało się coś?! - dopadł mnie Jony, gdy przekraczałam próg mieszkania. Łapałam powietrze niczym ryba wyciągnięta z wody.
-Zapowietrzyłaś się? - spytał głupkowato się uśmiechając. Zaraz nie będzie ci tak do śmiechu.
-Kto do Ciebie dzwonił. - wypowiedziałam każde słowo z taką zaciętością, że nawet sama zdziwiłam się na mój groźny ton.
-Spokojnie odpocznij, wyluzuj siostrzyczko. - zaśmiał się udając głupiego, ale ja dokładnie wiedziałam, że mój ukochany kuzyn coś ukrywa. Gdy próbował mnie okłamywać zaczynał do mnie mówić siostrzyczko.
-Jony proszę nie okłamuj mnie. Wiem z swoich źródeł, że dzwonił ktoś do ciebie i pytał o MNIE?! - ostatnie słowo wręcz wykrzyczałam. -Pytam się jak ktoś się dowiedział, że żyje?!
-Nie mam bladego pojęcia. - oparł się o futrynę drzwi, ponieważ nadal staliśmy w korytarzu. - Chodź do środka to ci powiem.
Jony nieśpiesznie udał się do salonu, gdzie z wielkim łomotem opadł na kanapę. Udałam się za nim nie spuszczając z niego swojego wzroku. Chłopak spojrzał na mnie z wymalowanym żalem i smutkiem.
-Dowiedzieli się, że jednak nie umarłaś. - zaśmiał się ponuro jakby naprawdę wierzył w to, że umarłam.A mną wstrząsnął zimny dreszcz, który przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.
-W jaki niby sposób? - mruknęłam gniewnie tak, że moja wypowiedź brzmiała jak warknięcie.
-Robisz mnie za jakąś cholerną wróżkę. Niby skąd mam wiedzieć, że twój popierdolony ojciec się dowiedział? - odparł się rękoma i stęknął jakby z rezygnacją.
-Jony. - głos mi się załamał i byłam już pewna, że nie ukryje moich łez.
-Nie rycz, głuptasie. - wstał i otarł mi ściekające łzy. - Nie zabiorą cię. Jak zaczniesz wymachiwać tymi swoimi chudymi nogami i rękoma w ten swój karatekowy sposób do dadzą ci spokój.
Zaśmiałam się na dobór jego słów. Faktycznie trenowałam karate gdy byłam młoda, ale zapewne teraz już nie pamiętam ani jednej techniki. Mimo wszystko poprawił mi tym odrobinę humor.
-Wiesz, że teraz znów muszę wyjechać.
-Wiem. - odparł smętne spoglądając mi prosto w oczy. Jego wyrażały ogromny smutek, ale także złość na moich rodzicieli, którzy wyrządzili mi tyle złego. Przytuliłam się do niego najmocniej jak umiałam. Czułam pod sobą wyrobione mięśnie, które przez lata rzeźbił by podrywać ponętne dziewczyny.
-Więc chyba będę się zbierać. - westchnęłam próbując się wyswobodzić z objęć chłopaka, ale on zacisnął je jeszcze bardziej.
-Jeśli się ruszysz nie jedząc mojego obiadu to przysięgam odgryzę ci ucho. - powiedział ponurym tonem patrząc mi groźnie w oczy, a ja zaśmiałam się z jego durnej wypowiedzi.
-Jesteś głupi.
-Chcesz sprawdzić? - zaśmiał się i zaczął przybliżać swoją twarz do mojego ucha.
-Tylko spróbuj, a cię obślinię. - ostrzegłam grożąc mu palcem.
Po skończonym obiedzie, na którym musiałam koniecznie być i zjeść go w dwukrotnej porcji, postanowiłam się spakować. Moja podróżna walizka, którą kupiłam za kieszonkowe od Jona wyglądała na dość praktyczną na praktycznie potrzebne rzeczy. Nie brałam ich za dużo, ponieważ dobro materialne nie jest mi do niczego potrzebne. Chodziłam już ze schodów, gdy usłyszałam znajomy mi głos.
Kastiel.
Jak najszybciej umiałam wpakowałam się do mojego pokoju, który już tak na prawdę nie jest mój. Będzie mi go brakować. Usłyszałam śmiech wydobywający się z salonu. Do oczu napłynęły mi łzy, ale postanowiłam je otrzeć i zejść na dół. Zatrzymałam się przy schodach by po raz ostatni spojrzeć na moją szczęśliwą bańkę, która przez chwile była moim idealnym życiem. Ale zaraz dogoniła ją moja makabryczna przeszłość i puuufff bańka pękła. Zostawiłam walizkę przy wejściu, żeby Kas nie nabrał jakichkolwiek podejrzeń. Wchodząc do salonu napotkałam oczy, w które mogłabym gapić się przez wieczność.
-Cześć Kastiel. - powiedziałam najciszej jak mogłam.
-Cześć Ariel. - odpowiedział z wielkim uśmiechem, który nie wiedzieć czemu odwzajemniłam.
-To ja was zostawię samych. - odparł Jony, który doskonale wiedział iż pragnę z całego serca się z nim pożegnać. Chwilę po tym byłam w ramionach Kastiela, który właśnie namiętnie mnie całował.
Ostatni nasz pocałunek.
Pożegnalny pocałunek, o którym wiem tylko Ja.
***
Po jakiś 15 minutach, a może i dłużej przyszedł Jony. Więc odsunęłam się od Kastiela, który właśnie spoglądał w moją stronę z mieszanką radości, pożądania i zaskoczenia.
-Dzwonił Lys i potrzebuję cię TERAZ i NATYCHMIAST w swoim domu. - zaakcentował te dwa słowa z taką mocą, że uznać by było można, że Lysander nakreślił mu takie polecenie. Znając Kasa to poszedł by tam za jakąś godzinę.
-Co chce znowu ta ciapa? - odchylił głowę do tyłu z jękiem.
-Mówisz tak o swoim przyjacielu. - fuknęłam na niego.
-Kocham go jak brata, ale przez jego szybko rozrastającego się alzheimera może niedługo zapomni się ubrać do szkoły. - zaśmiał się czerwonowłosy na co Jony wybuchł śmiechem.
-On ma alzheimera, a ty masz nieuleczalną głupotę. - rzuciłam w jego stronę z złośliwym uśmiechem.
-To nie jest uleczalne. - dopowiedział Jony, który od razu oberwał poduszką w głowę. Chłopak zaśmiał się i złapał ją w locie. Kastiel pożegnał się z nami nieco zbyt długo wgapiając się we mnie jakby chciał się czegoś dowiedzieć po czym bez słowa pocałował mnie krótko w usta. Czyli to jest nasz ostatni pocałunek.
***
Staliśmy już w holu, gdzie miałam rozpocząć w swoją wędrówkę po świecie jak bezpański pies.
Jony stał z założonymi rękami patrząc na mnie czułym wzrokiem, który wyrażał ból, współczucie i pewnego rodzaju złość.
-Gdzie zamierzasz pójść? - odparł po dłuższej chwili, która dla mnie mogłaby być wiecznością.
-Jestem uciekinierką, Jony. To jest moje życie.
Dobiegając do furtki czułam skutki mojego maratonu. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, oczy chciały mi wylecieć, mój oddech był tak nierównomierny, że możliwe iż wyzionę ducha. Lecz musiałam się dowiedzieć pewnych rzeczy.
-Co ty tu robisz? Stało się coś?! - dopadł mnie Jony, gdy przekraczałam próg mieszkania. Łapałam powietrze niczym ryba wyciągnięta z wody.
-Zapowietrzyłaś się? - spytał głupkowato się uśmiechając. Zaraz nie będzie ci tak do śmiechu.
-Kto do Ciebie dzwonił. - wypowiedziałam każde słowo z taką zaciętością, że nawet sama zdziwiłam się na mój groźny ton.
-Spokojnie odpocznij, wyluzuj siostrzyczko. - zaśmiał się udając głupiego, ale ja dokładnie wiedziałam, że mój ukochany kuzyn coś ukrywa. Gdy próbował mnie okłamywać zaczynał do mnie mówić siostrzyczko.
-Jony proszę nie okłamuj mnie. Wiem z swoich źródeł, że dzwonił ktoś do ciebie i pytał o MNIE?! - ostatnie słowo wręcz wykrzyczałam. -Pytam się jak ktoś się dowiedział, że żyje?!
-Nie mam bladego pojęcia. - oparł się o futrynę drzwi, ponieważ nadal staliśmy w korytarzu. - Chodź do środka to ci powiem.
Jony nieśpiesznie udał się do salonu, gdzie z wielkim łomotem opadł na kanapę. Udałam się za nim nie spuszczając z niego swojego wzroku. Chłopak spojrzał na mnie z wymalowanym żalem i smutkiem.
-Dowiedzieli się, że jednak nie umarłaś. - zaśmiał się ponuro jakby naprawdę wierzył w to, że umarłam.A mną wstrząsnął zimny dreszcz, który przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.
-W jaki niby sposób? - mruknęłam gniewnie tak, że moja wypowiedź brzmiała jak warknięcie.
-Robisz mnie za jakąś cholerną wróżkę. Niby skąd mam wiedzieć, że twój popierdolony ojciec się dowiedział? - odparł się rękoma i stęknął jakby z rezygnacją.
-Jony. - głos mi się załamał i byłam już pewna, że nie ukryje moich łez.
-Nie rycz, głuptasie. - wstał i otarł mi ściekające łzy. - Nie zabiorą cię. Jak zaczniesz wymachiwać tymi swoimi chudymi nogami i rękoma w ten swój karatekowy sposób do dadzą ci spokój.
Zaśmiałam się na dobór jego słów. Faktycznie trenowałam karate gdy byłam młoda, ale zapewne teraz już nie pamiętam ani jednej techniki. Mimo wszystko poprawił mi tym odrobinę humor.
-Wiesz, że teraz znów muszę wyjechać.
-Wiem. - odparł smętne spoglądając mi prosto w oczy. Jego wyrażały ogromny smutek, ale także złość na moich rodzicieli, którzy wyrządzili mi tyle złego. Przytuliłam się do niego najmocniej jak umiałam. Czułam pod sobą wyrobione mięśnie, które przez lata rzeźbił by podrywać ponętne dziewczyny.
-Więc chyba będę się zbierać. - westchnęłam próbując się wyswobodzić z objęć chłopaka, ale on zacisnął je jeszcze bardziej.
-Jeśli się ruszysz nie jedząc mojego obiadu to przysięgam odgryzę ci ucho. - powiedział ponurym tonem patrząc mi groźnie w oczy, a ja zaśmiałam się z jego durnej wypowiedzi.
-Jesteś głupi.
-Chcesz sprawdzić? - zaśmiał się i zaczął przybliżać swoją twarz do mojego ucha.
-Tylko spróbuj, a cię obślinię. - ostrzegłam grożąc mu palcem.
Po skończonym obiedzie, na którym musiałam koniecznie być i zjeść go w dwukrotnej porcji, postanowiłam się spakować. Moja podróżna walizka, którą kupiłam za kieszonkowe od Jona wyglądała na dość praktyczną na praktycznie potrzebne rzeczy. Nie brałam ich za dużo, ponieważ dobro materialne nie jest mi do niczego potrzebne. Chodziłam już ze schodów, gdy usłyszałam znajomy mi głos.
Kastiel.
Jak najszybciej umiałam wpakowałam się do mojego pokoju, który już tak na prawdę nie jest mój. Będzie mi go brakować. Usłyszałam śmiech wydobywający się z salonu. Do oczu napłynęły mi łzy, ale postanowiłam je otrzeć i zejść na dół. Zatrzymałam się przy schodach by po raz ostatni spojrzeć na moją szczęśliwą bańkę, która przez chwile była moim idealnym życiem. Ale zaraz dogoniła ją moja makabryczna przeszłość i puuufff bańka pękła. Zostawiłam walizkę przy wejściu, żeby Kas nie nabrał jakichkolwiek podejrzeń. Wchodząc do salonu napotkałam oczy, w które mogłabym gapić się przez wieczność.
-Cześć Kastiel. - powiedziałam najciszej jak mogłam.
-Cześć Ariel. - odpowiedział z wielkim uśmiechem, który nie wiedzieć czemu odwzajemniłam.
-To ja was zostawię samych. - odparł Jony, który doskonale wiedział iż pragnę z całego serca się z nim pożegnać. Chwilę po tym byłam w ramionach Kastiela, który właśnie namiętnie mnie całował.
Ostatni nasz pocałunek.
Pożegnalny pocałunek, o którym wiem tylko Ja.
***
Po jakiś 15 minutach, a może i dłużej przyszedł Jony. Więc odsunęłam się od Kastiela, który właśnie spoglądał w moją stronę z mieszanką radości, pożądania i zaskoczenia.
-Dzwonił Lys i potrzebuję cię TERAZ i NATYCHMIAST w swoim domu. - zaakcentował te dwa słowa z taką mocą, że uznać by było można, że Lysander nakreślił mu takie polecenie. Znając Kasa to poszedł by tam za jakąś godzinę.
-Co chce znowu ta ciapa? - odchylił głowę do tyłu z jękiem.
-Mówisz tak o swoim przyjacielu. - fuknęłam na niego.
-Kocham go jak brata, ale przez jego szybko rozrastającego się alzheimera może niedługo zapomni się ubrać do szkoły. - zaśmiał się czerwonowłosy na co Jony wybuchł śmiechem.
-On ma alzheimera, a ty masz nieuleczalną głupotę. - rzuciłam w jego stronę z złośliwym uśmiechem.
-To nie jest uleczalne. - dopowiedział Jony, który od razu oberwał poduszką w głowę. Chłopak zaśmiał się i złapał ją w locie. Kastiel pożegnał się z nami nieco zbyt długo wgapiając się we mnie jakby chciał się czegoś dowiedzieć po czym bez słowa pocałował mnie krótko w usta. Czyli to jest nasz ostatni pocałunek.
***
Staliśmy już w holu, gdzie miałam rozpocząć w swoją wędrówkę po świecie jak bezpański pies.
Jony stał z założonymi rękami patrząc na mnie czułym wzrokiem, który wyrażał ból, współczucie i pewnego rodzaju złość.
-Gdzie zamierzasz pójść? - odparł po dłuższej chwili, która dla mnie mogłaby być wiecznością.
-Jestem uciekinierką, Jony. To jest moje życie.