12 września 2015

Rozdział 13 ♥

 Ten poranek zaczął się dla mnie fatalnie. Może to uroki piątku 13 albo mojej totalnej niezdarności, która pozbawiła mnie mojej ukochanej komórki. A wszystko przez to, że zaspałam. A może wstałam nie tą nogą co trzeba? Najchętniej znów położyłabym się w moim cieplutkim łóżeczku i przespała cały dzień, a zamiast tego siedzę z roztrzepanymi włosami na lekcji matematyki z panną Montanną.

-Panno Królowo Kier czy byłaby pani tak łaskawa mnie posłuchać chodź przez minutkę? - odparła nauczycielka zakładając ręce na piersi i lustrując mnie z wyższością.

Panna Montanna nigdy nie była zbyt uprzejma, zawsze odzywała się z wyższością do każdego nawet do naszej landrynkowej dyrekcji. Była farbowaną szatynką, której siwe włosy widać było aż z kilometra. Usta pomalowane na jasny róż i lekko skrzywiony nos zawsze zdradzał jej niechęć do ludzi. Ubrana zawsze w czerwony żakiet, z którym wręcz nigdy się nie rozstawała i czarną spódnice chodziła niczym tornado po szkolnych korytarzach. Nie muszę już mówić, że była fanką "Alicji w Krainie Czarów". Gdy tylko jej wyblakłe oczy spojrzały na mnie od razu wiedziałam, że nie przypadniemy sobie do gustu. Na pierwszej lekcji zaczęła na mnie mówić 'Panna Królowa Kier' lub w skrócie 'Kierko'. Z resztą nie tylko mnie dręczy swoimi kiepskimi przezwiskami. Lysander podpadł jej spóźniając się na lekcje i teraz jest nazywany 'Spóźnialskim Królikiem', a Rozalia za swoją opieszałość i cięty język 'Kapelusznikiem'. Zaś najlepsze zostawiłam na koniec, ponieważ Pannie Montannie spodobał się zadziorny uśmiech Kastiela, który przypominał jej ulubioną postać 'Kota z Cheshire', więc zaczęła go przezywać 'Panie Kocie' albo 'Cheshiruś'.

-Oczywiście, panno Montanna. - odpowiedziałam wiedząc, że nienawidziła jak się do niej tak zwracało. Jej przyszły mąż uciekł w dniu ich ślubu. Z resztą nie dziwię się. Godzina z tą babą, a już mam ochotę wyskoczyć z okna i powyrywać wszystkie włosy. Mierząc mnie zabójczym wzrokiem postanowiła dalej prowadzić lekcje.

-To sobie teraz nagrabiłaś, Kierko. - zaśmiał się Kastiel, który siedział za mną. Pochylił się lekko, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale niestety nie zdążył.

-Cheshiruś czy mógłbyś nie rozmawiać na lekcji? - odparła uśmiechając się słodko, a ja już nie wytrzymałam i wybuchłam histerycznym śmiechem prawie tarzając się po podłodze. Reszta klasy postanowiła tylko zaśmiać się lekko, ale widząc kipiącą ze złości Montanne natychmiast odpuścili.

-Mam cię już dość?! TY AROGANCKA DZIEWUCHO!!! - jej twarz przybrała kolor buraczka, a ręce trzęsły się ze złości. Śmiałam się jeszcze bardziej, a jedyną osobą, która mnie wspierała siedziała za mną i miała z tego niezły ubaw.

-DO DYREKTORA!!! - wykrzyczała, a ja nadal podśmiewając się ruszyłam w kierunku drzwi.

-Już idę, panno Montanno. - odparłam już prawie wychodząc z klasy. - Do widzenia, P-A-N-N-O Montanno.

Gdyby oczy mogły zabijać to już dawno bym umarła i to chyba z 30 razy. W pośpiechu opuściłam salę, w której było aż słychać krzyki mojej nauczycielki. Biedni teraz się będą z nią męczyć przez jakieś 30 minut.
Szłam pewnym krokiem do naszej landrynkowej dyrekcji. Po zapukaniu i usłyszeniu cichego proszę weszłam niewinnym krokiem do gabinetu.

-Dzień Dobry. - odparłam wymuszając się na zbyt mocno przesłodzony uśmiech.

-Ariel. - powiedziała dyrektorka patrząc na mnie spod okularów. - W tym tygodniu to już piąty raz kiedy przychodzisz do mnie, a jest dopiero środa.

-Co ja poradzę, że panna Montanna mnie nie lubi, proszę pani. - odparłam ze smutną miną. Czas zacząć grę, bo znowu Landryna wezwie do szkoły Jonathana. A wtedy to ja dopiero będę miała jesień średniowiecza.

-Ariel ja cię proszę po raz setny nie rozrabiaj. - przerwała, żeby spojrzeć na mnie karcącym wzrokiem. - Jesteś kobietą, a to nie przystoi kobiecie takie łobuzowanie.

-Proszę pani, ja się poprawię tylko niech pani nie wzywa Jonathana do szkoły. - powiedziałam z udawaną skruchą, ale w duchu śmiałam się z mojej dobrej gry aktorskiej. Dyrektorka westchnęła ciężko i przecierając oczy mruknęła.

-Jesteś wolna, ale jeszcze jedna wizyta u mnie w sprawie panny Montanny, a zostaniesz zawieszona.

-Dziękuję Pani bardzo. - uśmiechnęłam się promiennie i dziękując kilkakrotnie wyszłam podskakując. Przybiłam sobie w myśli piątkę. Dopiero po chwili zauważyłam, że spędziłam w gabinecie prawie całą lekcję i teraz jest przerwa.

-Zostałaś zawieszona? - przede mną niczym ninja wyrosła Rozalia.

-Nie. - odpowiedziałam uśmiechając się z dumą wymalowaną na twarzy.

-Dzięki Tobie mamy zadaną prawie całą książkę od matmy! - odparł zbulwersowany Kentin.

-Nie musisz dziękować. - zaśmiałam się.

-Nasz mały czerwony szarlatan w końcu pokazał rogi. - powiedział Kastiel, który nonszalancko oparty o ścianę, uśmiechał się zadowolony.

-Zawsze je miałam tylko Ty ich nie widziałeś. - ścisnęłam ręce próbując opanować złość, która we mnie krążyła. Nikt jeszcze mnie tak nie nazwał od tamtego czasu, nikt prócz Wiktora nie miał prawa tak do mnie mówić. Nikt prócz niego nie mówił tego głupiego słowa.

Szarlatan.

Wciąż dudniło mi głowie.